Na pomysł rejsu wpadłem późną jesienią, kiedy to upadła koncepcja rejsu do Izraela. Obydwa pomysły na egzotyczny rejs były dobre, jednak po głębszej analizie pomysł z Istambułem wydawał się bardziej realny do zrealizowania. Tak naprawdę najbardziej zastanawiała mnie sytuacja polityczna w regionie oraz bliskość wód syryjskich a także trudność w komunikacji z jakimkolwiek portem w Izraelu. Nie zachęcały też wysokie ceny praktycznie wszystkiego na miejscu.

Decyzją więc zapadła i rozpoczęły się przygotowania. Wszystkie miejsca rozeszły się w zasadzie w ciągu tygodnia wśród przyjaciół i znajomych, wyglądało więc na to, że załoga będzie mocną stroną rejsu
Od stycznia przymierzyłem się do analizy trasy, zakupiłem Turkish Water Pilot oraz mapy na morze Marmara i cieśninę Dardanele. Już w Grecji uzupełniłem papierowe mapy na akwen centralnego, północno-zachodniego oraz północno wschodniego morze Egejskiego. Rozpocząłem też poszukiwania informacji o rejsach które się odbyły w latach ubiegłych na tym akwenie. Z Polskich stron natrafiłem jedynie na rejs Jagielonii. Na forach anglojęzycznych też niewiele można wyczytać poza ogólnymi informacjami, z których wynika, że w Turcji jest trochę trudniej jeśli chodzi o formalności niż to bywało przed laty.

5 czerwca wieczorem lądujemy więc w Atenach. Jest nas siedmiu oraz inspektor z Urzędu Morskiego w Gdyni – Mariusz, który ma odnowić kartę bezpieczeństwa Balaeny. Georgios – nasz zaprzyjaźniony transport – sprawnie dostarcza naszą ósemkę na łódkę. Jacht jest w miarę sklarowany do drogi po poprzednim rejsie, trzeba zrobić aprowizację, pobrać wodę i dokończyć montaż samosteru wiatrowego. Od rana większość nas z bolącymi głowami działa sprawnie w w/w. Po południu dolatuje do nas Iwona i Dominika i w zasadzie jesteśmy gotowi do wyjścia. Prognozy dobre, bo zapowiadające wiatry z sektora południowo zachodniego, co nie jest częste w tym rejonie o tej porze roku. Liczyłem się z silnym Meltemi, które mogło nas spowolnić w drodze na północ, a jesteśmy dość wyliczeni czasowo. Jest 6 czerwca wieczór a już 12-go w Stambule mają lądować małżonki i Przyjaciele z drugiego etapu. Motywacja jest więc podwójna.

Pierwszy etap rozpoczynamy kąpielą w ciepłym już o tej porze morzu! Wieczorem przechodzimy na żaglach cieśniną między wyspami Andros i Tinos a dziób Walenia kieruje się ku północy. Żagle zamieniamy na silnik, silnik na żagle i w nocy następnego dnia, po 30 godzinach podchodzimy pod maleńką wysepkę Evoistratos. Wioska rybacka, mały porcik, dwie tawerny, bajkowo, spokojnie, cicho. Stoimy tu do wczesnego popołudnia.

8 czerwca przeskakujemy na nieodległą wyspę Limnos, gdzie jak głosi historia, na skutek czarów Afrodyty wszystkie niewiasty zostały niegdyś ukarane „smrodem i odorem”. Z pewną nieśmiałością cumujemy więc w stolicy wyspy - Myrinie.  Na szczęście klątwa już nie działa i mamy kilkanaście godzin na eksplorację wyspy. Tutaj też odprawiamy się też poza Unię – do Turcji. Sama odprawa jest czystą formalnością – nasze paszporty, dokumenty jachtu i transit log trafiają na 3 godziny do przemiłych (!) urzędników, którzy zapytani o to co mamy im dostarczyć śmiejąc się odpowiadają, że może wino:) i to tyle.

9 czerwca o 6 rano Waleń jest już w drodze do Dardaneli. Odległość do pierwszego Port of Entry – czyli Canakalle to około 70Mm, niestety wyliczenia na sucho szybko weryfikuje przeciwny prąd który łapie nas już 35Mm od wejścia do cieśniny. Wartość tego prądu szybko rośnie by na samym wejściu w Dardanelle osiągnąć 4 węzły! Do tego płyniemy po krawężniku autostrady, którą w obie strony ciągnie statek za statkiem. Dobrze, że tor wodny przecięliśmy dużo wcześniej. Po wejściu w Dardanelle trzymamy się południowo wschodniego brzegu idąc w każdą zatoczkę zgodnie z ukształtowaniem linii brzegowej. Pozawala nam to zniwelować do pewnego stopnia siłę prądu a nawet miejscami załapać się na korzystny przeciwprąd. Około 0100 10 czerwca podchodzimy pod Canakalle i kilka chwil później cumujemy w marinie na wskazanym przez obsługę miejscu. Jesteśmy w Turcji!

Formalności wejściowe w Turcji wymagają odprawy w 4 urzędach: harbour master, Health office, Customs i Port Police. Obsługa mariny sugeruje nam pomoc agenta aby wszystko szybko poszło. Tak zakładałem od początku i z tym się liczyłem. Dzwonimy więc do agenta, ustalamy szczegóły. Niestety jest niedziela rano i do tego muzułamański Ramadan, więc zanim będziemy mieli okazję poznać się rzeczonym agentem osobiście minie dobre 6 godzin. 6 godzin w trakcie których musimy czekać na jachcie bez możliwości wyjścia na miasto. Trochę to frustrujące bo czujemy już zapachy orientu, widzimy bary i restauracje, miasto tętniące życiem…

Ok, późnym popołudniem mamy odprawę, transit log upoważniający do żeglugi po wodach tureckich i jesteśmy wolni Wieczór to egzotyka miasta, knajpy i bary limitowane jednak godziną wyjścia w morze. Jesteśmy trochę spięci czasem – do Stambułu jeszcze 120Mm.

Tego samego dnia ruszamy więc dalej. Idziemy pod rosnący wiatr i falę miejscami z prędkością poniżej 2 węzłów, aby na ranem postawić zarefowanego grota oraz foka. Przebijamy się pod sporą falę Morza Marmara i wiatr dochodzący do 7B. Zrobił się trochę Bałtyk, z tą różnicą, że temperatura oscyluje około 26 stopni i jest pełne słońce.

Pod wieczór dochodzimy pod archipelag wysp i rzucamy kotwicę na wyspie Pasalimani. Krótki postój w kolejnym malowniczym miejscu, kolacja w maleńkiej tawernie, eech. W nocy ostatni skok do Istambułu, gdzie docieramy po 15 godzinach żeglugi przez małe, ruchliwe i dość upierdliwe:) Morze Marmara.

W Stambule stajemy na 3 doby w marinie Atakoy. Zaznajemy wschodniej grzeczności i gościnności. Jesteśmy na uboczu wielkiego miasta - do centrum mamy 15km.

Po 3 dniach w piątek Balaena rzuca cumy i z małym postojem na jednej z wysp Książęcych w burzowej pogodzie po dwóch dniach dociera do Canakalle. Tu odprawa wyjściowa, kolejne opłaty i znowu w drogę na noc. Nad ranem docieramy do pięknej wioski rybackiej na Greckim Limnos. Strażnik graniczny informuje nas, że tu się nie odprawimy, ale możemy to zrobić gdzieś na kolejnej wyspie. W Turcji byłoby to nie do pomyślenia! Kolejne dni to nocne przeloty z wiatrem dochodzącym miejscami do dobrej 6B. Klasyczne Meltemi. Przepiękna żegluga pełnymi wiatrami, kolejne wyspy. W końcu po 5 dniach od wyjścia ze Stambułu docieramy do portu końcowego w Lavrio. Za nami prawie 800 mil żeglugi. Nasza mała wyprawa kończy się sukcesem. Orient zdobyty!

Czas na krótkie podsumowanie:

  • Mieliśmy sporo szczęścia jeśli chodzi o warunki pogodowe. Zazwyczaj na morzu Egejskim o tej porze roku wieje dość regularnie Meltemi i to dość silne w związku z tym mając to na uwadze trzeba planować zapas czasu na halsowanie lub przeczekanie w porcie. My na wszystko mieliśmy 6 dni w trakcie których przepłynęliśmy 360Mm.
  • Cieśnina Dardanelle a Morze Marmara już zdecydowanie to nie są klimaty śródziemnomorskie. Woda w Maramara przypomina tą z Bałtyku zarówno kolorem – zielonkawym jak i małym stopniem zasolenia. Pogoda także nie jest tak stablina jak na morzu Egejskim.
  • Płynąc do Turcji jachtem czarterowym trzeba się liczyć z dużo większymi formalnościami portowymi. Już w naszym przypadku były one spore i dość kosztowne – transit log i wymiana załogi w Stambule kosztowały nas 500 euro.
  • Północne morze Egejskie jest akwenem znacznie mniej uczęszczanym od Cyklad i Zatoki Sarońskiej. Można tu znaleźć jeszcze całkiem nieturystyczne a zarazem piękne miejsca. Po drodze od Dardaneli do Istambułu spotkaliśmy zaledwie jeden jacht na morzu.
  • Istambuł z wody jest miejscem zdecydowanie wartym odwiedzenia.  Jest to wielka multikulturowa metropolia. Nam podobała się najbardziej jej azjatycka część oraz ogromna różnorodność kulinarna. Miasto powala swoją wielkością i różnorodnością.

P.

w drodze na morze Marmara

Statek idący z morza Marmara do cieśniny Bosfor widocznej w oddali

Mała restauracyjka na jeszcze mniejszej wysepce:)

Targ rybny w Stambule

Hagia Sophia ...