Cała historia zaczęła się w momencie mojego powrotu z "Zawiasa" z Saint Malo w 1998 roku. Płynęliśmy wtedy z Hiszpanii, z regat Cutty Sark, gdzie "Zawisza" brał udział w jednym etapie tychże. Już w drodze powrotnej w mojej głowie zakwitła myśl, aby w przyszły AD 1999 samemu zorganizować wyprawę na ten zlot, którego trasa przedstawiała się znakomicie: start w Saint Malo właśnie, potem do Greenock w Szkocji, skąd na Szetlandy do Lerwick a stamtąd cała armada miała przemieścić się do Aalborga w Danii. Piękna, ciekawa trasa!

Stąd od razu po powrocie do domu zacząłem się rozglądać za jachtem. Koniec końców wybór padł na "Polski Len" z CWM ZHP i był on wypadkową ceny czarteru, ilości osób na pokładzie (10 na które się rozkładał koszt) oraz dzielności morskiej.
Po długich przygotowaniach, zaopatrzeniu jachtu a nawet pozyskaniu sponsorów na część wyżywienia (które to nota bene przypłynęło do Saint Malo na "Iskrze") po koniec czerwca 1999 roku wyruszyliśmy w drogę z pierwszy etapem by bez większych przygód po 3 tygodniach osiągnąć Saint Malo. Stamtąd po zmianie załogi wystartowaliśmy do pierwszego etapu regat, który ukończyliśmy w Greenock po 8 dniach żeglugi plasując się w połowie stawki w naszej klasie.
Kolejny etap to tzw. cruise in company, czyli kilkudniowy przelot integracyjny do Lerwick na Szetlandach. Można było wymieniać się załogą z innych jachtami, my jednak tego nie zrobiliśmy ponieważ mieliśmy zaplanowany drugi cel rejsu: przepłynięcie Cieśniny Pentland Firth. Najciekawsza droga prowadziła przez maleńki Crinian Canal z ręcznie otwieranymi śluzami, poprzez szkockie piękne szkierowe wybrzeże a dalej poprzez Kanał Kaledoński do Inverness. Cała ta droga przebiegła spokojnie z kilkoma przygodami z których jedna zdeterminowała dalsze wydarzenia. Na Loch Ness spotkaliśmy bardzo silny przeciwny wiatr, który nie podniósł fali, ale zachęcił nas do regatowego żeglowania w silnym przechyle. Niestety przechył i bryzgi spowodowały większy niż normalnie pobór wody do zęzy, która to woda podlała cewkę na silniku. Kiedy więc podpłynęliśmy na koniec jeziora do przystani mogliśmy dobić tylko na żaglach. Wejście było wąskie, ciasne i nie dające szans wyjścia poza tor podejściowy - płytko. Po długim halsowaniu w bardzo słabym dla odmiany wietrze stanęliśmy w końcu przy kei. O dalszej żegludze bez silnika przez kanał nie było jednak mowy. Jedyny w promieniu 50 mil mechanik którego udało się nam znaleźć miał babkę Polkę! Naprawił silnik po dwóch dniach i wziął za to jedynie 50 funtów:) Niestety nasze szanse na zdążenie do Lerwick chociaż na start drugiego etapu regat zmalały praktycznie do zera.
Przesiadka, czyli obie załogi
.
Wyruszyliśmy więc z Inverness w stronę Pentland, a że pod cieśniną znaleźliśmy się przy niekorzystnym prądze, do tego syzygijnym i z wiatrem w twarz postanowiłem, że skoro i tak nie ma pośpiechu to staniemy na chwilę w Wick i poczekamy na lepsze warunki. Tak taż zrobiliśmy. Ustaliliśmy, że postoimy w tym małym szkockim porcie cały dzień i zrealizujemy program turystyczny w podgrupach - każdy swoją wersję. Po wczesnym śniadaniu każdy ruszył w swoją stronę. Dla mnie i mojej narzeczonej (obecnie żony:) wartością samą w sobie było pozostanie razem na jachcie, z dostępem do zapasów i totalnym luzem. Inni poszli na miasteczko, a Janek z Jackiem postanowili pojechać nad Pentland Firth, zobaczyć z góry tą okrytą złą sławą cieśninę.
//
Wszyscy byli popołudniem na burcie, gdy jako ostatni dotarli właśnie oni. Byli niebywale pobudzeni, ciągle powtarzali, że i tak im nie uwierzymy. Nie uwierzymy w to co ich spotkało.
Usiedliśmy. Wypiliśmy po szybkim piwie a oni zaczęli opowieść. Postanowili dostać się nad Pentland autostopem. Stanęli przy drodze za rogatkami miasteczka i starali się złapać okazję. Po krótkim czasie zatrzymał się terenowy Range Rover a mężczyzna około 50ki zaoferował im pomoc w podwiezieniu nad samą cieśninę dokąd też zmierzał. Po drodze wypytał chłopaków skąd są i co tu robią. Był dość tajemniczy. Gdy dotarli do celu, niby od niechcenia rzucił, że tuż niedaleko znajduje się otoczona kamiennym murem niewielka posiadłość, do której jeśli będą mieli po drodze ich zaprasza - jeśli oczywiście będą mieli ochotę - to pokaże im coś ciekawego. Pożegnali się i poszli nad cieśninę.
Wracając przypomnieli sobie o zaproszeniu. Posiadłość widoczna była z drogi, postanowili więc skorzystać z zaproszenia. Przed wejściem stało kilka samochodów i kręciło się kliku mężczyzn. Jeden z nich okazał się być tym, który ich zaprosił. Ucieszył się na ich widok i zaprowadził do środka. W holu uprzedził, że spotkają kogoś wyjątkowego i poprosił aby zachowywali się spokojnie i robili to co im powie. Weszli do dużej sali, gdzie było kilkanaście osób. Przeszli dalej, a ich oczom ukazała się ... Królowa Angielska oficjalnie znana jako Królowa Matka.
Oniemieli. Nogi się pod nimi ugięły. Podeszli bliżej i podali sobie ręce. Królowa zapytała ich kim są, skąd są i co tu robią. Na to jeden przez drugiego opowiedzieli, że przypłynęli z Polski, że są w Szkocji na regatach Cutty Sark... Królowa odparła, że ma wielki sentyment do Polaków po drugiej wojnie światowej, a w szczególności do Polskich lotników. Bardzo się ucieszyła ze spotkania z polskimi żeglarzami! Po wymianie grzeczności stanęli z boku sali, gdzie dla ochłody dostali po szklance wody.
Pan z ochrony osobistej królowej odwiózł ich do Wick. Po drodze dowiedzieli się, że byli w letniej rezydencji angielskich królów w której obecnie na chwilę zatrzymała się Elżbieta królowa matka.
Na jacht dotarli w szoku a całą historię musieli opowiadać jeszcze wiele razy byśmy uwierzyli:)
Potem był już "tylko" Pentland, Kirkwall na Orkadach, ostatni port regat w Alborgu. Poprzez Cieśniny Bałtyckie i dalej na E dopłynęliśmy do Gdyni, gdzie o 9 rano po dwóch miesiącach oddaliśmy jacht w stanie co najmniej niepogorszonym. Na kei czekała już niecierpliwa załoga która czekała na swój wakacyjny rejs.
Do dzisiaj jak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że czasami dobrze jest się gdzieś spóźnić:)
Paweł